Wikingowie: Wojownicy Północy - gra planszowa

Wikingowie: Wojownicy Północy to gra mająca na karku już parę dobrych lat, ale dopiero teraz miałem okazję w nią zagrać. No i dziś opiszę Wam moje wrażenia oraz przemyślenia z tej gry. Po dwóch rozgrywkach raczej nie ma się co silić na recenzję, więc nie traktujcie mojej opinii jako specjalnie wiążącej czy pewnej. Tym bardziej, że bawiłem się przednio, ale miałem cały czas w głowie dziwne przeczucie, że Wikingowie to taki Drakon w innym settingu.


Jeżeli czytaliście lub oglądaliście moją recenzję gry Drakon to wiecie, że tam na początku bawiłem się również świetnie. Jednak z czasem gra zaczęła odsłaniać swoje problemy. Im więcej myślę o grze Wikingowie: Wojownicy Północy tym bardziej mam wrażenie, że gra ma wiele problemów, które sprawiają, że musi ona wpaść na podatny grunt, aby się podobać. No dobra, zapraszam do lektury moich wrażeń z rozgrywki.


Czym są Wikingowie: Wojownicy Północy?


Najpierw warto sobie powiedzieć z czym mamy do czynienia. Wikingowie: Wojownicy Północy to gra można by powiedzieć, że strategiczna, w której wcielamy się w jarlów prowadzących ekspedycje grabieżcze na wodach należących do Nordów. Jako dzielni wojownicy przemierzamy fiordy i szabrujemy wioski. Dokładniej napadamy osady rywali w celu porwania córek wrogich jarlów. Tak, to gra o porywaniu kobiet, więc temat mało rodzinny. Zapewne stąd sugerowany wiek graczy na pudełku +14. Bowiem zasady gry są wręcz banalne.


Cała zabawa toczy się na mapie przedstawiającej fiordy, a naszym zadaniem jest poruszanie się po okrągłych polach zgodnie z kierunkiem wiatru, który jest nam wskazywany przez zagrywane karty. Każdy z jarlów musi dopłynąć do wiosek rywali i porwać dziewczyny. W czasie wypraw możemy umieścić w swoich drakkarach maksymalnie trzech załogantów, z czego porwane niewiasty także liczą się do limitu załogi. Konieczne jest więc transportowanie zdobyczy do swoich portów. 


Każdy gracz może w swoim ruchu zagrać załogantów, płynąć z wykorzystaniem kart ruchu, zagrać wydarzenia oraz wykonać jedną akcję standardową. W czasie żeglugi możemy walczyć z rywalami i przy pomyślnym rzucie kością ich ograbić lub zetrzeć się z mitycznym potworem morskim. Pominę szczegółowe zasady, ponieważ sam instrukcji nie czytałem i nie chcę walnąć byka w szczegółach. Skupię się za to na wrażeniach z obcowania z Wikingami.

Wikingowie: Wojownicy Północy - gra planszowa


Wikingowie: Wojownicy Północy - wrażenia z gry


Zacznę od wykonania, które wypada naprawdę dobrze. Szczególnie, jak na grę mającą już trochę latek. Grafiki na kartach są bardzo klimatyczne, a mapa robi fantastyczne wrażenie. Na planszę patrzy się zwyczajnie bardzo dobrze i daje poczucie tego żeglowania między fiordami. Klimat budują runy oznaczające kierunki świata, ale trzeba się do nich przyzwyczaić i na początku mogą generować nieco chaosu. Zwyczajnie przed przyzwyczajeniem się będą mało czytelne.


Po morzach pływamy figurkami drakkarów, które może nie są bardzo szczegółowe, ale robią dobre wrażenie. Lepiej prezentuje się bestia morska będąca mitycznym wężem morskim. Zasadniczo Wikingowie: Wojownicy Północy cieszą oko i raczej powinni się podobać, a przynajmniej nie powinni męczyć. Pozostaje więc pytanie czy męcząca nie jest rozrywka?


Tutaj mam dość mieszane uczucia. Jak wspomniałem bawiłem się naprawdę dobrze i chętnie jeszcze popływam po fiordach małym drakkarem. Jednak im dłużej myślę o tej grze tym więcej jej problemów widzę, które sprawiają, że Wikingowie: Wojownicy Północy to nie gra dla każdego.


Zacznijmy od negatywnej interakcji. Zasady gry są naprawdę proste i mają raczej ciężar pozycji rodzinnej. Tylko, że ta gra negatywną interakcją stoi. Zagrywane wydarzenia pozwalają nam na przemieszczanie statków rywali, grabienie ich z kart, napadanie i ciągłe przeszkadzanie. Zasadniczo cała gra polega na robieniu sobie na paskudę i mi to się podoba. Tylko w kategorii rodzinnej zabawy z automatu taka pozycja odpada. Wyobraźcie sobie dziecko, któremu tata wywołał pożar na drakkarze i pozbawił go kart, a mama zabrała dziewczynę, którą dopiero co porwał z wioski. No to nie brzmi, jak dobra zabawa w gronie rodzinnym. 


Jak już się wkręcimy w negatywną interakcję i wojowanie na morzach to może się pojawić kolejny problem, jakim jest moim zdaniem nieco za mała ilość kart na ręce. Zdarzają się bowiem tury, w których dosłownie nic nie możemy zrobić poza przewiosłowaniem o jedno pole. W takiej sytuacji nie możemy nikogo atakować, ani realizować swoich celów. 


Sama rozgrywka może się także zmienić w wyścig o swoje, czyli pływanie po dziewczyny bez większych przeszkód. Z tym, że pod sam koniec zacznie się wyścig szczurów, gdy wszyscy będą rzucać się niczym sfora wilków na jednego gracza będącego najbliżej wygranej. Wtedy już nie ma większej strategii, ale wszyscy wyczekują szczęścia od losu, czyli kart, które pozwolą im w swoim ruchu dopłynąć do portu i wysadzić porwaną niewiastę. 


Cała rozgrywka zależy zasadniczo od losowości objawiającej się dociągiem kart. Co prawda atakując innych graczy oraz bestię morską możemy sobie zapewnić dodatkowy dociąg kart, ale nadal nie wiemy co nam wpadnie na rękę. O ile wpadnie, ponieważ walczymy za pomocą kości. Tu mam kolejne zastrzeżenie. Co prawda broniący się gracz może czasem zagrać kartę modyfikującą wynik, ale sam nie rzuca kością. Rzut wykonuje tylko atakujący. To ma się słabo do tematu gry, ponieważ wychodzi na to, że w czasie ataku na drakkar wszyscy broniący się Wikingowie akurat korzystają z kibelka i nie mają czasu na odpieranie ataku. Szkoda, że elementu walki nie rozbudowano bardziej. Podejrzewam, że tego nie zrobiono, ponieważ wtedy gra mogłaby się niebezpiecznie dłużyć.


Wikingowie: Wojownicy Północy stwarzają pozory gry strategicznej, ale tej strategii nie ma wiele w momencie, kiedy po prostu musimy reagować na losowość. Szczerze to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że mamy do czynienia z podrasowanym Chińczykiem korzystającym z dodatkowych kart dla urozmaicenia rozgrywki. Czy to znaczy, że mamy do czynienia z naprawdę złą grą?

Wikingowie: Wojownicy Północy - gra planszowa


Wikingowie: Wojownicy Północy - podsumowanie


Im więcej myślę o grze Wikingowie: Wojownicy Północy tym więcej dostrzegam jej problemów. To oznacza, że z czystym sumieniem nie polecę Wam tej pozycji. Zasady są proste, ale już temat i negatywna interakcja nie pasują do rodzinnej rozgrywki. Losowość może doprowadzić tu do ciężkiego przypadku nerwicy, a walka jest raczej mało satysfakcjonująca. Mimo to bawiłem się dobrze.


Wikingowie: Wojownicy Północy moim zdaniem to właśnie taka gra-tło dla spotkania towarzyskiego. Miałem szczęście siąść do tego tytułu z ludźmi, których lubię i z którymi mamy radochę w "dowalaniu" sobie na planszy. Efekt był taki, że bez rozmyślania nad mechanikami itp. grało nam się świetnie. Wikingowie: Wojownicy Północy okazali się przyjemną zabawą i chętnie w tym składzie znów powalczę o dziewczyny między norweskimi fiordami. Jakkolwiek to brzmi.


Ciężko mi polecić z czystym sumieniem ten tytuł, ponieważ musi on trafić na specyficzny grunt. Wiem, że część moich znajomych zwyczajnie by się odbiło od tej gry. Zapewne wielu z Was również nie znajdzie w nim nic. Jednak, jeżeli będziecie mieli okazję zagrać to spróbujcie. Gra nie stanie się wtedy mechanicznie zaawansowana i dobra, ale może akurat jesteście osobami, którym taka zabawa w ciągłe robienie sobie na paskudę spasuje. No w końcu Wikingowie napadali, grabili i zmagali się z przeciwnościami, jakie rzucali im bogowie mórz.

Wikingowie: Wojownicy Północy - gra planszowa


Wikingowie: Wojownicy Północy - kilka suchych faktów


Wydawca polski: Rebel

Autor: Tomasz Kaznocha, Tomasz Kaźmierski

Ilustracje: Jarek Nocoń, Bartek Fedyczak

Liczba graczy: 3-4

Wiek: +14

Czas gry: ok. 60 min.


Zawartość pudełka:

- plansza z mapą

- 4 figurki drakkarów

- figurka potwora morskiego

- kość 6-ścienna

- 4 karty gracza

- 110 kart akcji

- instrukcja

Wikingowie: Wojownicy Północy - gra planszowa

Wikingowie: Wojownicy Północy - gra planszowa

Wikingowie: Wojownicy Północy - gra planszowa